CHORZÓW

BEZPŁATNA JEDNODNIÓWKA

11 LISTOPADA 2021

BIEG NIEPODLEGŁOŚCI
Wstęp

"Weźmy na przykład miłość Ojczyzny

Nie dość uczyć się polskiej historii

Potrzeba by dusza żyła w atmosferze patriotycznej"

Arb. Józef Teodorowicz „Rodzina a szkoła” 1898 r.

Wielce Szanowni Państwo! Serdecznie zapraszam do lektury tradycyjnego wydawnictwa z okazji Narodowego Święta Niepodległości. W roku 2021 gościmy wspaniałych historyków, naukowców, edukatorów miejsc pamięci i dydaktyków nauk społecznych.
Życzę wspaniałej uczty duchowej.
Krystian Kazimierczuk
Dziewięciu z „Wujka” – na drodze do pamięci
Pacyfikacja kopalni „Wujek” w grudniu 1981 r., w wyniku której śmierć poniosło dziewięciu górników błyskawicznie stała się symbolem walki o wolność i ludzką godność. Opozycjoniści ze Śląska i kraju przez 8 kolejnych lat musieli walczyć z władzą, która nie zamierzała respektować woli większości społeczeństwa, o pamięć o Dziewięciu z „Wujka”. Pamięć ta była w PRL niszczona i przemilczana. W nowej rzeczywistości, po 1989 roku zabieganie o nią nabrało nowego wymiaru.

Protest w obronie Jana Ludwiczaka zatrzymanego w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. przewodniczącego kopalnianej „Solidarności” wybuchł w pierwszych godzinach stanu wojennego i trwał do środy 16 grudnia. Tego dnia rano pod kopalnię dojechały czołgi, milicja i wojsko. Od kul plutonu specjalnego ZOMO na miejscu zginęło sześciu górników. Dalszych trzech zmarło w szpitalach.

Tragedię w kopalni „Wujek” upamiętniono jeszcze tego samego dnia. Przed wyłomem dokonanym przez czołg górnicy ustawili drewniany krzyż. Tuż obok miejsca, w którym pluton specjalny strzelał do tłumu strajkujących górników.

Wokół krzyża, na którym zawieszono górnicze lampki gromadzili się mieszkańcy, składając kwiaty i znicze. W to miejsce docierali górnicy z innych kopalń oraz działacze „Solidarności” z całego kraju. W grudniu 1983 r. Anna Walentynowicz wraz z Kazimierzem Świtoniem podjęli próbę zamontowania tablicy pamiątkowej ku czci poległych górników.

Miejsce pod krzyżem stało się solą w oku dla władz. Osobom gromadzącym się pod krzyżem robiono zdjęcia, wzywano na komendy, internowano. W trakcie rocznic i miesięcznic milicja rozganiała tłumy. Zmieniono nawet trasę autobusu miejskiego, który do tej pory przejeżdżał trasą obok miejsca, w którym ustawiono krzyż. Władze państwowe za wszelką cenę starały się nie dopuścić, aby krzyż stał się dla opozycji kolejnym pątniczym miejscem.

W piątą rocznicę pacyfikacji pod krzyż przyjechali działacze opozycji z Krakowa, m.in. Marian Bracha, Antoni Piekałkiewicz, Zbigniew Romanowski i Jacek Smagowicz. Aresztowani pod kopalnią, utworzyli w katowickim areszcie przy ul. Kilińskiego Małopolski Komitet Pamięci Górników KWK „Wujek”. Jego członkowie drukowali ulotki i znaczki poświęcone pacyfikacji, a także zbierali fundusze na budowę pomnika.

W 1988 roku w Katowicach próbowano zarejestrować odpowiednik małopolskiego komitetu pod nazwą Społeczny Komitet Budowy Pomnika Górników, którzy zginęli na KWK „Wujek” 16 grudnia 1981 r. Pod pismem skierowanym do władz podpisali się Eugeniusz Polmański, Bazyli Tyszkiewicz oraz Kazimierz Świtoń. Decyzja władz była odmowna. Komitet udało się zarejestrować w roku następnym, po wyborach czerwcowych.

Rozpoczęto zbiórkę funduszy na budowę pomnika upamiętniającego poległych górników, sprzedając cegiełki m.in. w postaci znaczków i pocztówek. Budowę pomnika według projektu Aliny Borowczak-Grzybowskiej i Andrzeja Grzybowskiego rozpoczęto 23 czerwca 1991 r. U szczytu monumentu wysokiego na 33 metrów znajduje się stary drewniany krzyż, pod którym co roku składano kwiaty i znicze. Oddanie pomnika nastąpiło 15 grudnia 1991 roku, w przeddzień 10 rocznicy pacyfikacji. Uroczystego odsłonięcia dokonał ówczesny prezydent Polski Lech Wałęsa.

Po odsłonięciu pomnika komitet budowy przekształcił się w Społeczny Komitet Pamięci Górników KWK „Wujek” Poległych 16 grudnia 1981 r. Na jego czele stanął Stanisław Płatek, lider grudniowego strajku, ranny podczas pacyfikacji i skazany na 4 lata więzienia. Po wielu latach starań członków komitetu oraz wspierających ich instytucji, udało się w listopadzie 2008 roku doprowadzić do powstania Muzeum Izby Pamięci Kopalni Wujek. Do dziś oprowadzają po nim świadkowie historii – górnicy, którzy w grudniu 1981 r. uczestniczyli w strajku w kopalni „Wujek”.

Przekazany pod ekspozycję budynek (stojący obok Pomnika Krzyża, przy skrzyżowaniu ulic Józefa Gallusa i Wincentego Pola) kopalnianego magazynu odzieżowego ma ponad stuletnią historię. Przed II wojną światową w tym budynku napełniano karbidem lampy górnicze, w późniejszych latach służył jako magazyn odzieży roboczej, a 16 grudnia 1981 roku stał się niemym świadkiem tragicznych wydarzeń. To prawdopodobnie z rampy tego budynku padły śmiertelne strzały w kierunku górników z kopalni „Wujek”.

16 grudnia 2011 roku została zawarta umowa w sprawie prowadzenia wspólnej instytucji kultury pn. Śląskie Centrum Wolności i Solidarności, pomiędzy Województwem Śląskim a Miastem Katowice. W umowie obie strony zobowiązały się do prowadzenia instytucji kultury Śląskie Centrum Wolności i Solidarności, jako wspólnej instytucji kultury dwóch organizatorów.

Działalność Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności nastawiona jest głównie na edukację. Większość wydarzeń skierowana jest do uczniów. Najważniejszym z nich jest Bieg Dziewięciu Górników, w którym młodzież ze szkół województwa śląskiego w biegu gwieździstym spotyka się pod Pomnikiem Krzyżem w Katowicach każdego 16 grudnia.

Centrum zajmuje się także upamiętnieniem i pogłębianiem wiedzy o historii śląskiej „Solidarności”. Prowadzone są nagrania filmowe z działaczami opozycji antykomunistycznej, badania naukowe, a także działalność wystawiennicza i wydawnicza. 16 grudnia każdego roku pod Pomnikiem Krzyżem organizowane są obchody pacyfikacji kopalni „Wujek”.

Dziś nie trzeba już narażać się na represje, by oddać hołd poległym górnikom z kopalni „Wujek”. Wystarczy być 16 grudnia pod Pomnikiem Krzyżem.

Karol Chwastek, pracownik Śląskiego Centrum Wolności i Solidarności
ŚWIĘTY ALBO IDIOTA DROGA CHORZOWIANINA NA OŁTARZE
Chorzów, miejscowość o wielowiekowej historii, zanotował w swych annałach wiele znakomitych i wybitnych osobistości. Jednak zdecydowana większość z nich przybyła tu z innych stron, albo , gdy się tu urodziła, sławę osiągnęła gdzieś indziej. Mało jest w Chorzowskim Słowniku Biograficznym biogramów osób, które tu się urodziły, tu kształciły i tu zostały zapamiętane. Jedną z nich jest Jan Macha, chorzowski kandydat na ołtarze. Był chłopcem z sąsiedztwa, takim, jakich było wtedy wielu na Górnym Śląsku. Chciał się kształcić, garnął się do sportu, miał wielu kolegów. Był normalnym młodzieńcem żyjącym w naszej okolicy, tutaj dorastał, tu się uczył, tu miał swoich bliskich i tu został zapamiętany.

Janek Macha w czapce gimnazjalisty

DOM


Jan Macha urodził się 18 stycznia 1914 roku we wsi Chorzów, w rodzinie Pawła i Anny z domu Cofałka. Cofałkowie to jeden ze starych chorzowskich rodów, znani i cenieni gospodarze. Babcią Jana po mieczu była Franciszka z domu Białas – to kolejny wielowiekowy ród chorzowski. Rodzina Pawła Machy wywodziła się z Dąbrówki Wielkiej leżącej na terenie parafii Kamień (dzisiejsza dzielnica Piekar Śląskich), a więc niemal zza miedzy. Jan był najstarszym dzieckiem Pawła i Anny. Doczekał się rodzeństwa: Piotra, Róży i Marii. Dwoje dzieci zmarło przedwcześnie. Ojciec Jana, Paweł Macha, był mistrzem ślusarskim i pracował w Hucie Królewskiej (później Huta Kościuszko) jako ślusarz, a następnie jako maszynista parowozu hutniczego, gdyż na terenie huty transport wewnętrzny był obsługiwany przez kolej, co było wówczas synonimem nowoczesności. Jego dochody wystarczały do utrzymania sześcioosobowej rodziny. Zatem żona mogła poświęcić się wychowaniu czworga dzieci i prowadzeniem domu. Jan, przychodząc na świat w takiej rodzinie, musiał silnie przesiąknąć tradycją i wartościami ludu górnośląskiego. Rodzice należeli do stowarzyszeń kościelnych i prowadzili ożywione życie religijne, co przekładało się na życie domowe. Rodzina Machów mieszkała początkowo w budynku przy ul. Marii Rodziewiczówny (budynek obecnie wyburzony), by w 1918 roku przeprowadzić się do mieszkania przy ul. Kościelnej 44 (obecnie ul. Bożogrobców, budynek stoi do dziś).


SZKOŁA


Od początku do młodego Janka mówiono Hanik, jako zdrobnienie od Johanna: Hanys, Hanik. Sam Jan używał tego zdrobnienia pisząc do rodziny listy. W 1921 roku siedmioletni Hanik rozpoczął naukę w szkole ludowej w Chorzowie (obecnie Szkoła podstawowa nr 24). Tę samą, którą kilka lat wcześniej kończył inny Chorzowianin, Ludwik Mzyk, późniejszy werbista, męczennik i błogosławiony kościoła katolickiego, wyniesiony na ołtarze 13 czerwca 1999 roku. Janek, po ukończeniu czterech klas, w latach 1925-1933 uczył się w królewskohuckim męskim Państwowym Gimnazjum Klasycznym. Szkoła ta szczyciła się ponad półwieczną tradycją, co na terenie Górnego Śląska było rzadkością. Jej początków należy szukać w 1869 roku. Od 1884 roku gimnazjum było utrzymywane z budżetu państwa. W 1922 roku, po powrocie części Górnego Śląska do Polski, gimnazjum także zostało przejęte przez administracje polską. W szkole uczyło się 269 uczniów w ośmiu oddziałach. Gimnazjum, od 1934 roku, przyjęło nazwę Państwowe Gimnazjum im. Odrowążów. Na tradycję tej szkoły powołuje się obecne Uniwersyteckie I Liceum Ogólnokształcące im. Juliusza Słowackiego w Chorzowie. Młodzież trafiała w ręce doświadczonych pedagogów, którzy kładli nacisk nie tylko na zdobywanie przez chłopców wiedzy, ale także kształtowanie ducha patriotycznego i postawy moralnej. Wielce prawdopodobne, że młodego Hanika wychowania fizycznego, zwanego wówczas ćwiczeniami cielesnymi, uczył kapitan Alfons Zgrzebniok – wcześniej komendant Polskiej Organizacji Wojskowej na Górnym Śląsku, a także komendant I i II powstania śląskiego, założyciel Związku Powstańców Śląskich. Także dyrektor szkoły, Teodor Stera, miał za sobą przeszłość powstańczą i działacza plebiscytowego. Świadectwa pedagogów niewątpliwie mocno oddziaływały na świadomość młodego Jana, jego zaangażowanie w życie religijne i działalność patriotyczną. Hanik interesował się literaturą i historią. Był średnim uczniem, musiał bowiem powtarzać czwartą klasę. Przejawiał duży talent sportowy. Uczestniczył w rozgrywkach feldhandballu, czyli piłce ręcznej jedenastoosobowej, rozgrywanej na trawiastym boisku wielkością zbliżonym do tego, na którym rozgrywa się mecze piłki nożnej. W latach 1929-1933 występował w drużynie Klubu Sportowego „Azoty” Chorzów i to z sukcesami. Drużyna ta zdobywała mistrzostwo Śląska w latach 1929, 1931, 1932 i 1933, a wicemistrzostwo Polski w latach 1932 i 1933. Klub ten został powołany do życia przez rodzinną parafię Jana, p.w. św. Marii Magdaleny w Chorzowie. Jednak ze względu na notowane osiągnięcia sportowe, klub swym mecenatem objęły Państwowe Zakłady Związków Azotowych w Chorzowie. W 1930 roku Janek zaliczył kurs strzelecki organizowany przez stacjonujący w Królewskiej Hucie 75 Pułk Piechoty oraz kurs przysposobienia wojskowego I i II stopnia. Był on zatem młodzieńcem wysportowanym, na zachowanych zdjęciach widzimy Jana jako mężczyznę o prostej i sprężystej sylwetce. Przez pięć lat należał do Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej, której powitalne zawołanie brzmiało Gotów! Jak się później okaże, to przywitanie-maksyma miało mu towarzyszyć do końca życia.

Pogodne usposobienie Janka oraz wrażliwość na los innych osób zjednywało mu sympatie kolegów. Matka często mawiała, że Janek ma złote serce. Wszędzie, gdzie się pojawiał, wzbudzał sympatię. Największą przyjemność czuł, gdy mógł komuś pomóc. Nigdy nie odmawiał jałmużny. Potrzebujących często zapraszał do swego pokoju, oferując im posiłek. Nikt nie usłyszał od niego złego słowa.


STUDIA


Powołanie kapłańskie dojrzewało w Janku od dawna; potwierdza to opinia proboszcza ks. Stefana Szwajnocha oraz ks. Jana Matei, wikarego chorzowskiej parafii, a także katechety gimnazjalnego, ks. Aleksy Siary. Wszyscy podkreślali wzorowe zachowanie i prowadzenie się Janka, jego uczynność wobec bliźnich, ogromną skromność, a także szczerość intencji i bezinteresowność jako kandydata do Wyższego Śląskiego Seminarium Duchownego, które wówczas mieściło się w Krakowie. Jednak czasy były takie, że młodzi mężczyźni ochoczo garnęli się do stanu duchownego i nie dla wszystkich starczało miejsca. Z klasy gimnazjalnej Janka aplikowało trzech chłopców. Jednak tylko on się nie dostał. Przez rok studiował na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wtedy to działał w organizacji studenckiej Korporacja Silesia, która organizowała studiujących tam Ślązaków. Przez ten rok tak się z nimi zżył, że przybyli na jego prymicje w strojach korporacji i ze sztandarem. Drugie podejście do seminarium było już skuteczne. Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym kierował wówczas wybitny kapłan prałat Stanisław Maśliński, wcześniej, m.in. katecheta królewskohuckiego gimnazjum, a później pierwszy proboszcz parafii pw. św. Antoniego w Chorzowie. We wspomnieniach ks. Konrada Szwedy, kolegi rocznikowego, a później więźnia Auschwitz i Dachau, budowniczego kościoła pw. św. Floriana w Chorzowie i pierwszego tamtejszego proboszcza, Jan jawił się jako człowiek o głębokiej pobożności i wrażliwości na ludzką krzywdę. Wspomina on, że Kiedy matka przywiozła do Krakowa paczkę, Janek zwoływał kolegów kursu, obdarowywał, dzielił, aż mu nic nie zostało. To sprawiało mu radość. Bawił nas opowiadaniem, pełnym gestykulacji i optymizmem życia. Lgnęliśmy do niego wszyscy. Hanik był przykładnym, aktywnym studentem. Wykazywał szczególne zamiłowanie do prawa, socjologii, teologii pastoralnej. Jak opiniował rektor seminarium, ks. Wilhelm Szymbor, Jan ma predyspozycje do aktywnej pracy duszpasterskiej. Jan spotkał na swej drodze wielu wybitnych kapłanów, jednak tym, na którym najbardziej chciał się wzorować był ks. Jan Szwajnoch. Przykład jego życia pociągał Jana.

Jan Macha studia kończył z ocenami bardzo dobrymi. Obronił pracę magisterską p.t.: Monografia Starego Chorzowa parafii św. Marii Magdaleny i w czerwcu 1939 roku otrzymał dyplom magistra teologii. Praca była tak obszerna i dobrze udokumentowana, że komisja uniwersytecka orzekła, by autor zgłosił się za kilka lat, aby resztę pracy uznać za pracę doktorską. Monografia ta ukazała się drukiem dopiero w 2007 roku. I taką drogę rozwoju intelektualnego przeszedł Jan: od średniego gimnazjalisty do wybitnego neoprezbitera. Święcenia kapłańskie odebrał z rąk biskupa Stanisława Adamskiego 25 czerwca 1939 roku w kościele pw. św. Piotra i Pawła w Katowicach. Ks. Jan w wielkim skupieniu przygotowywał się do Mszy św. prymicyjnej, zadumał się na chwilę, po czym zwrócił się do kolegów: Wiecie, co wam powiem, że ja naturalną śmiercią nie umrę (…) Tak, zobaczycie, ani od kuli, ani od powieszenia, zobaczycie. W takim nastroju ks. Jan wyruszył w swoją kapłańską drogę, w walce o czystość wiary i obyczajów – jak to określono w Starochorzowskich Wiadomościach Parafialnych.


KAPŁAŃSTWO


Pierwszą placówką, w której ks. Jan rozpoczął stałą posługę duszpasterską była parafia pw. św. Józefa w Rudzie Śląskiej, gdzie proboszczem był ks. Jan Skrzypczyk. Tamtejszy proboszcz stał się dla młodego kapłana kolejnym wzorem do naśladowania.

Ksiądz Jan Macha

Po pierwszym obchodzie kolędowym, który przypadł już w czasie wojny, zorientował się, że sytuacja polskich rodzin, których mężowie, ojcowie i synowie zostali aresztowani, rozstrzelani lub osadzeni w obozach albo wcieleni do Wehrmachtu, jest często bardzo trudna. Zaczął organizować dla tych rodzin pomoc duchową oraz materialną - tę pozyskiwał od zamożniejszych Polaków i znajomych księży. Nie zamierzał organizować struktur. Opierał się na doświadczeniu zdobytym w czasie studiów i osobistych kontaktach. Widząc jego działania, krąg współpracowników samoistnie się poszerzał. Garnęli się do niego z pomocą harcerze, starsi ministranci, studenci, członkowie organizacji katolickich, których działalność była zakazana. Musieli jednak usprawnić swe działanie. W tym celu scalono z nimi drużyny harcerskie działające na terenie Rudy Śląskiej i okolicy. Taka organizacja nie mogła zostać niezauważona przez władze Polskiego Państwa Podziemnego na Śląsku. Jego decyzją męskie harcerstwo w całości stało się autonomiczną jednostką należącą do Polskich Sił Zbrojnych, przemianowanych na Związek Walki Zbrojnej. W ten niespodziewany sposób, ks. Jan stał się członkiem organizacji konspiracyjnej. Ksiądz Macha nadal organizował pomoc charytatywną, którą objął nawet do 4 000 osób! Jego celem była walka z głodem, zimnem, smutkiem i beznadzieją. Nie walczył z Niemcami. Dla Hanika każdy człowiek posiadał taką samą godność i potrzeby.


MĘCZEŃSTWO


Tak szeroko prowadzona działalność stawała się co raz to trudniejsza do ukrycia. Niemieckie władze zaczęły dostrzegać konspiracyjną działalność charytatywną i pełnioną w niej rolę księży polskich. To właśnie polskich księży uważano za głównych winowajców braku głębokiej asymilacji Górnoślązaków z narodem niemieckim. Postulowano bezwzględne wyniszczenie tego szkodliwego elementu społeczeństwa. 5 września 1941 roku ksiądz Jan Macha został aresztowany przez Gestapo, na dworcu kolejowym w Katowicach. Przyjechał z dwójką ministrantów po katechizmy do nauczania religii. Prawdopodobnie do organizacji przenikną jakiś współpracownik policji politycznej, który zdradził ks. Jana. Kapłana osadzono w Tymczasowym Więzieniu Policyjnym w Mysłowicach, w celi o obostrzonym rygorze, politycznej, zwanej jedynką. Ustawiono w niej sto pryczy w dwóch rzędach i czterech poziomach. Prycze otoczono siatką z drutu kolczastego w odległości 2 metrów od ściany, tak, by uzbrojony wartownik mógł obserwować całą dobę osadzonych. Światło do celi sączyło się jedynie przez małe okienko podsufitowe. W celi przebywało od 60 do 240 mężczyzn, którzy byli zobowiązani leżeć twarzą do desek, z rękami ułożonymi wzdłuż szwów spodni. Więźniowie odbywali także obowiązkowe siedzenie na ławach: tułów wyprostowany, złączone kolana, dłonie na kolanach, a buty złączone, z czubkami na wprost. W tej celi ks. Jan przebywał kilka tygodni. Później został przeniesiony do celi o łagodniejszym rygorze. Nie przeląkł się wielokrotnego bicia bykowcem, kopania, katowania i drwin. Współwięźniowie wspominali, że jego ciało było od bicia czarne jak węgiel. Mimo doznanej kaźni, pocieszał kolegów, podnosił ich na duchu, wygłaszał kazania, dużo się modlił. Nieustannie dokuczał mu głód. Kiedyś po kolejnym brutalnym przesłuchaniu napisał modlitwę, w której prosił Boga, by mu wolno było stanąć u wrót nieba razem ze swym prześladowcą. Kiedy to zobaczył jeden SS-man i przeczytał, miał powiedzieć: To jest święty, albo idiota. Ks. Jan od swoich najbliższych oczekiwał tylko modlitwy. Ta świadomość, że inni modlą się za niego dodawała mu sił do przetrwania kaźni. Sam spowiadał współwięźniów, modlił się z nimi i za nich. Do dziś zachował się różaniec upleciony przez ks. Jana z nitek wyciągniętych z więziennego siennika.

Ks. Jana Machę oskarżono o to, że działając jako Polak, wspiera polskie rodziny, powagę i dobro niemieckiego narodu i państwa poniżył i szkodził im, podejmując działania oderwania części do Państwa Niemieckiego należącego, co kwalifikuje się jako zdrada stanu. Proces odbył się 17 lipca 1942 roku w gmachu sądu przy ul. Andrzeja w Katowicach. Adwokatowi oskarżonego sąd odebrał głos, a więc musiał się sam bronić. Rozprawa trwała od godz. 9 do 13 i od 14 do 19. Ks. Jan przez cały dzień nie dostał niczego do jedzenia i picia. Rodziny księdza nie wpuszczono na salę rozpraw, izolowano go od niej. Wieczorem zapadł wyrok – kara śmierci przez ścięcie na gilotynie. Ks. Jan przyjął orzeczenie sądu spokojnie.

Wiadomość o wyroku obiegła błyskawicznie cały Śląsk. Wywołała wielkie poruszenie, gdyż była to pierwsza kara śmierci orzeczona wobec księdza katolickiego na Śląsku, a może i w całej III Rzeszy. Rodzina próbowała odwrócić los. Interweniowano u prokuratora, nuncjusza apostolskiego, wskazywano na neutralność polityczną Jana zarówno przed wojną jak i obecnie. Chciał tylko podążać prostą drogą za Jezusem, swoim Mistrzem - argumentowano. Matka księdza, z adwokatami udała się do Berlina, by u samego Führera prosić o akt łaski dla syna. Mimo umówionej wizyty, nie doszło do niej, a delegacja cały dzień spędziła w hallu. O braku ułaskawienia albo zamiany wyroku na łagodniejszy zadecydowała prawdopodobnie opinia katowickiego Kreisleitera NSDAP Herberta Hässlera, który uważał Machę za głowę polskiego ruchu oporu i fanatycznego Polaka. Po katowni w Mysłowicach, w więzieniu katowickim ks. Macha mógł wreszcie spotykać się z rodziną i przystępować do sakramentów. Mimo wydanego już nieodwracalnie wyroku i pewnego złagodzenia reżimu więziennego, ks. Jan był trzymany w lochu, dzień i noc skuty kajdanami. Wyrok wykonano 3 grudnia 1942 roku, wraz z 11 innymi skazańcami. W ostatnim liście dziękuje bliskim za wszystko, co dla niego zrobili, prosi ich, a także biskupa, kapłanów i wikariusza generalnego o przebaczenie. Prosi o modlitwę w jego intencji. Podpisuje się Wasz Hanik.

Ciała ks. Jana nigdy nie odnaleziono, prawdopodobnie zwłoki skazańców z katowickiego więzienia palono w krematoriach Auschwitz. Ks. Jan Macha ma tylko symboliczny grób na cmentarzu w Chorzowie Starym. Trudno było dotrzeć do wyroku sądu katowickiego. Przez lata uchodził za zaginiony. Dopiero niedawno został odnaleziony w berlińskich archiwach i po długich staraniach katowickiego IPN-u udostępniony. A przecież był to mord sądowy, sędziowie powinni za niego odpowiedzieć!

Proces beatyfikacyjny został wszczęty 28 listopada 2013 roku, postulatorem został ustanowiony ks. dr Damian Bednarski. Po przesłuchaniu świadków, przeszukaniu archiwów i zebraniu dokumentów, 28 listopada 2019 roku papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie sługi Bożego księdza Jana Machy. Ten młody, pogodny i koleżeński Chorzowianin, kochający syn i brat, a także gorliwy i ofiarny kapłan, zostaje wyniesiony na ołtarze. Na jego postawę życiową miały wpływ cztery ściśle powiązane elementy. Pierwszym był rodzinny dom, drugim szkoła, trzecim sport, a czwartym Kościół. Wszystkie te elementy, a można powiedzieć filary życia stanowią spójną, wzajemnie się uzupełniającą konstrukcję, która zaowocowała tak piękną postawą życiową. Oficjalna uroczystość ma się odbyć w katowickiej katedrze 20 listopada br., pod koniec Roku św. Józefa, patrona parafii, w której ks. Jan sprawował posługę. Jest jeszcze jeden znak, którego jednak nie do końca potrafię odczytać. Otóż Teatr Cordis przygotował spektakl o ks. Masze i zatytułował go: Hanik 1257. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Cytat o drzewie i lesie pochodzi z jednego z listów kierowanych do rodziny już po wydaniu wyroku śmierci, w którym to skazany oddaje swój stosunek do czekającej go egzekucji; jako były działacz ZMP był Gotów! Natomiast użyta liczba 1257 określa liczbę dni, przez którą ks. Jan był kapłanem. Twórcy spektaklu zapewne nie wiedzieli, że liczba ta określa także rok lokowania wsi Chorzów przez księcia opolskiego Władysława. Wsi, której losy Hanik opisał z tak wielką skrupulatnością i sercem.

opracował dr Mariusz Tracz

na podstawie: D. Bednarski, Żyłem krótko, lecz cel swój osiągnąłem. Ks. Jan Macha (1924-1942), Katowice 2014
A. Huf, Zawsze myśl o niebie. Historia Hanika – ks. Jana Machy (1914 – 1942), Katowice 2020
Zdjęcia pobrano ze strony: ksmacha.pl/multimedia/fotografie

Stowarzyszenie Przyjaciół Słowaka w Chorzowie

ul.Dąbrowskiego 36

tel/fax: 032-2411-712

Rok założenia 1995

 

ORGANIZACJA POŻYTKU PUBLICZNEGO

 

KRS 0000025586

  Naszym statutowym celem jest wspieranie chorzowskiej młodzieży w zakresie rozwijania jej zainteresowań uzdolnień oraz pomoc w rozszerzaniu bazy materialnej i dydaktycznej chorzowskich szkół Przekazując 1% podatku dochodowego wspomagasz chorzowską oświatę oraz uczniów chorzowskich szkół.

Numer naszego konta:

81 105 012 431 000 0022 0696 9467

Rozwój górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 70 XX wieku.

"Tylko niech państwo nie mówią w mediach, że kopalnia Katowice została zamknięta, ponieważ skończył się węgiel"

Anonimowy emerytowany górnik.

Tymi dość dziwnymi słowy Alicja Knast Dyrektor Muzeum Śląskiego, w Katowicach rozpoczęła swoją przedmowę do książki o kopalni. Jednej kopalni na Górnym Śląsku, a konkretnie, w Katowicach. Kopalni Ferdynand, której już nie ma, nie istnieje, jako zakład produkcyjny, ale istnieje dalej, oczywiście z pozostałościami swojej infrastruktury, jako muzeum, ale czy tylko i wyłącznie? Wniosek autorki tych zapisanych cytatów emerytowanego pracownika przemysłu wydobywczego był następujący: „Długo myślałam o tej sytuacji i dzisiaj wiem jedno: kopalnia ma w sercach górników miejsce szczególne. Jest rodzajem idei, której "niegórnicy" nie są wstanie pojąć”.

Trudno to zrozumieć, ale tylko pozornie. Bo czym jest ekonomia. Mrocznymi liczbami w księgowości, które decydują o egzystencji zakładu pracy? Równaniem, że lewa musi się równać prawej? Bilansem, analizą transakcyjną, strategią marketingową, wykresem funkcji z giełdy o notowaniach walorów, czy też dyskursem publicznym, iż należy liberalnie, a nie socjalnie? A może zwyczajnym popisem wiedzy, z historii o gospodarce, między profesorami, przykładowo Balcerowiczem czy Kołodko? A może też zwyczajnie religią, bo to przecież faraonowie, kardynałowie, kiedyś zajmowali się zarządzaniem gospodarką państwa. A i dziś, kiedy piszę te słowa, to kapłan modli się, w symbolicznej procesji Bożego Ciała, o mieszkańców i ich okoliczne zakłady pracy, co należy przyznać, na marginesie moich rozważań, w aktualnej sytuacji, pandemii, ma dla wielu przedsiębiorców oraz ich pracowników, kulturowe i socjologicznie, bardzo duże znaczenie.

A kiedy przeczytamy biografie różnorakich ludzi sukcesu, jak to zaczynali, np. Helena Rubinstein z Kazimierza, w Krakowie, z dwunastoma słoiczkami "tajemniczego kremu" i stworzyła imperium kosmetyczne, warte 100 mln dolarów, to należy zrozumieć, że ekonomia posiada też inny wymiar, miłości i etosu (co szczególnie ważne na Śląsku) do pracy, do firmy, którą się stworzyło i do swoistego ideału przedsiębiorczości.

Dlatego warto zrozumieć słowa tego prostego górnika, w wymiarze ekonomii serca do pracy, poświęcenia jednemu miejscu pracy, dziedziczenia, w rodzinie, tradycji górniczego trudu.

Lata 70 ubiegłego wieku, to prawdziwe, złoty czas dla górników, w Polsce. Historycy, którzy, tak jak Antonii Czubiński, gloryfikują tamten okres PRL- u, w historii naszego kraju, charakteryzują, czas, lat 1971 -1979, jako polityką przyspieszenia i dynamicznego rozwoju . Znany z wykształcenia ekonomicznego, bo absolwent SGPiS, historyk Wojciech Roszkowski dla odmiany określił to zupełnie inaczej: „Chaos, typowy dla systemu sztywnego planowania, pogłębił się, zatem częściowo także na skutek reakcji społeczeństwa, zawiedzionego po raz kolejny w swoich nadziejach. Esencją kryzysu stało się kłamstwo”.

Jak zatem ostatecznie przedstawić ten okres skoro dla jednych to prosperity, a dla innych czas chaosu, a dla znanego nam już anonimowego górnika, z pewnością to czas bardzo ciężkiej pracy, ale też dobrobytu całej jego rodziny. Sama ekonomia, jako nauka też ma ciekawe propozycje analizy takiego zagadnienia. Podejście do teorii badań przyczyń wzrostu gospodarczego, to jej istota rzeczy od początku istnienia.

20 grudnia 1970 r. VII Plenum KC PZPR odwołało Władysława Gomułkę, a funkcję I sekretarza KC PZPR objął Edward Gierek . Sytuacja gospodarcza Polski była, w tym czasie zła, przeciętna polska rodzina miała dochody, na 1 członka tylko nieznacznie wyższe od minimum socjalnego, w 1969 r. dochód narodowy na 1 mieszkańca był wyższy na Węgrzech o 10 %, w NRD o 50 %, w RFN o 110%, dlatego na VIII Plenum KC PZPR, w lutym 1971 r. Gierek zapowiedział rekonstrukcję polityki gospodarczej państwa . Decyzje te zaaprobował również zwołany na grudzień 1971 r. VI Zjazd PZPR . Wyznacznikiem tego planu było odrzucenie przygotowanego w latach 1968-1970 planu 5 letniego, na okres 1971-1975 i przedstawienie nowych koncepcji tzw. „wielkiego skoku inwestycyjnego” . Choć rozumienie pojęcia inwestycyjnego, mało znaczyło, wtedy, jako porównania kosztów i efektów, w rozumieniu finansowy . No i oczywiście pod wpływem marksizmu miał być to, tylko projekt o charakterze państwowym. Choć już od 1961 roku znany był model gospodarczy Włodzimierza Brusa „Model zdecentralizowany”, który wprowadzał pewne elementy decentralizacji decyzji gospodarczych . Gierek na zjeździe zaproponował przeznaczenie na inwestycje 24 % dochodu narodowego, produkcja środków produkcji miała wzrosnąć o 52 %, produkcja konsumpcyjna o 42 % . Zadeklarował również, w swoim referacie programowym, że drogę PZPR wyznacza marksizm - leninizm . Należy też nadmienić, że jak to bywało, w tym czasie dla poparcia partii, jej VII i VIII Plenum KC, aktyw kopalń, zadeklarował dodatkowe wydobycie, w 1971 roku o ok. 900 tys. ton węgla. Tak w latach 70 XX w. wyglądało, polskie górnictwo . Polska, stała się wtedy swoistym „laboratorium historii”, światowa gospodarka odchodziła od centralizacji i planowania ku demokracji i rynkowi . Logikę tego planu opisał Stanisław Gomułka: „Uzyskanie wielomiliardowych kredytów zagranicznych i akceptacja na szereg lat poważnej nadwyżki importu nad eksportem, czyli tzw. polityka „otwartej gospodarki” . Ten okres można podzielić na dwie części lata 1970-1974 i 1975 – 1979, pierwszy to czas inwestycji i konsumpcji zakończony załamaniem równowagi rynkowej, drugi to czas tzw. „manewru gospodarczego” . Należy zwrócić uwagę na fakt, że już, w pracach poprzedniej ekipy (W. Gomułki) myślano nad zmianą polityki przemysłowej tzw. koncepcja „selektywnego rozwoju”, ale śląskie lobby E. Gierka wygrało na rzecz koncepcji „harmonijnego rozwoju” . W tej koncepcji polityka tzw. „WOG wielkich organizacji gospodarczych” była mocno tożsama z gospodarką Śląska. I choć sprawa jest bardziej złożona to fakt, że Górny Śląsk został nazwany w tym czasie „Górnośląska Katanga” świadczy o rozwoju przemysłu ciężkiego i możliwościami dużych zakładów pracy . (Kluby sportowe np. Górnik Zabrze, Domy kultury, uzdrowiska, Święto ‘Trybuny Robotniczej”) Węglowy program dla Górnego Śląska zapoczątkowany jeszcze za Gomułki, w czasach Gierka uzyskał swoje apogeum, jego celem było wydobycie ponad 200 mln ton węgla rocznie, głównie w Górnośląskim Okręgu Przemysłowym.

Górnictwo potrzebowało inwestycji, przemysł wydobywczy przezywał różne koleje losu. Datując jego początki na ziemiach polskich od V-II tysiąclecia, przez kolejne epoki do dnia dzisiejszego, jest to obszar wielkich inwestycji . Inwestycje te były możliwe dzięki kredytom. Sam Gierek po latach oceniał tą politykę, w następujący sposób: „Chcę zwrócić uwagę, że do momentu mojego odejścia, to znaczy do września 1980 roku., Polska spłaciła bankom zachodnim 25 mld dolarów, a dług nasz wynosił wówczas niepełne 19 mld.”.

Na początku lat 70 ziemia śląska wyprzedzała inne obszary kraju i choć pod względem ekologicznym stała się ostrzeżeniem. Na gęsto zaludniony teren, województwa katowickiego, 2 mln mieszkańców, spadała tona pyłów rocznie, ale lepszy poziom życia, „załatwianie” wszelakich dóbr materialnych było łatwiejsze dla pracowników kopalń . Pisano wtedy, że Polska, w latach 1955-1977 znajdowała się, w pierwszej dziesiątce najszybciej rozwijających się pod względem przemysłowym krajów świata . W kraju władza chętnie prezentowała obraz, że Polska znajdowała się na drugim miejscu, w Europie i czwartym na świecie po USA, ZSRR i Chinach, pod względem wydobycia węgla kamiennego (7,4%), podkreślano, że jesteśmy na pierwszym miejscu, w świecie pod względem wydobycia węgla kamiennego na jednego mieszkańca (5045 kg w 1975 r.) . Ciągle pracujący motor napędowy gospodarki tak można określić górnictwo, w dekadzie lat 70. W okresie 1970-1979 zwiększono wydobycie węgla ze 140 mln do 201, węgiel był podstawowym artykułem eksportowym, zaspakajał potrzeby energetyki i hutnictwa, w tym czasie wybudowano 8 nowych kopalń oraz zmechanizowano 96 % wydobycia . Wraz z budowanymi, w latach 60 sześcioma kopalniami w Rybnickim Okręgu Węglowym, stanowi to, obraz węgla kamiennego, jako podstawowego filaru gospodarczego rozwoju kraju.

Obok rozwoju praktycznego równolegle szedł proces badań naukowych. Rozwijał się Główny Instytut Górnictwa, w Katowicach „Od kwietnia 1971 roku jego biblioteka zaczęła udostępniać swoje zbiory w nowych, zaprojektowanych specjalnie dla niej pomieszczeniach, wyposażonych w nowoczesny sprzęt. Lata siedemdziesiąte i osiemdziesiąte to dalszy okres rozwoju Biblioteki. W tym czasie zatrudnionych było 16 pracowników, księgozbiór liczył około 120 000 voluminów, a rocznie odwiedzało ją około 7000 czytelników” . Ciekawe prace badawcze prowadził tam praf. Bronisław Zyska, w latach 1978-1993 zasiadał w Radzie Naukowej GIG, gdzie powołał Pracownię Drewna Kopalnianego, przekształconą w Samodzielny Zakład Inżynierii Materiałowej, którego był kierownikiem . Ciekawostką jest fakt, że Wyższa Szkoła Bankowa, w Poznaniu, oddział zamiejscowy w Chorzowie, jednej z sal, auli, nadano, w roku 2008, jego imię, po śmierci. Doceniając dorobek na rzecz nauki i gospodarki Polski i Górnego Śląska.

W górnictwie zarabiało się bardzo dobrze, w porównaniu do innych sektorów gospodarki. W 1980 r. średnia płaca w województwie katowickim kształtowała się na poziomie 126,5 % średniej krajowej, a w branży wydobywczej była jeszcze większa . W myśl propagandowego hasła„Aby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej” . Budowano „Drugą Polskę” Edwarda Gierka, która, stała na fundamencie wydobycia węgla kamiennego oraz brunatnego, którego wydobycie utrzymywało się na poziomie 35 mln t. rocznie . W 1978 roku, w polskim przemyśle pracowało 29,7% czynnej zawodowo ludności . W 1976 roku dług dewizowy Polski wynosił 10 mld dolarów, a spłacać go można było tylko węglem, co powodowało presję na jego wydobycie i zmiany organizacji pracy, co spowodowało wprowadzeniem systemu czterobrygadowego, czyli pracy ciągłej na trzy zmiany . Ostatnią inwestycją, w epoce lat 70, była kopalnia „Budryk” w Ornontowicach, budowę rozpoczęto w 1979 r. a zakończono w 1994 r..

Należy jednak zwrócić uwagę, że polska gospodarka, podobnie jak inne KDL –y nie była kompletnie odosobniona od gospodarki światowej, wprawdzie udział w RWPG, wielkich zmian nie wywołał, ale kontakty z zachodem już tak . Przykładem takiej kooperacji międzynarodowej była praca naukowa prof. Bronisława Zyski nad eksploatacją przenośników taśmowych, w kopalniach węgla kamiennego, kiedy to korzystano ze współpracy z angielskimi środowiskiem inżynierów . W tym miejscu należy podkreślić, duże osiągnięcia polskiej nauki. W tamtym czasie dużym zagrożeniem był samozapłon taśmociągów, powodem, którego był porost grzybów na taśmach, w urządzeniu jakim jest taśmociąg węglowy, co ilustruje poniższe zestawienie, ograniczone jedynie do dekady lat 70:


Zestawienie wypadków śmiertelnych przy pożarach egzogenicznych:

Rok Nazwa kopalni Kraj Liczba zgonów
1970 „Gneisenau” RFN 2
1970 „G-Scharnhorst” RFN Brak danych
1970 - Chiny 400
1975 „Zofiówka” (Manifest Lipcowy) PRL 0
1977 „Schlägel und Eisen” RFN 7
1979 „Silesia” PRL 22


Efektem tych prac naukowych była inicjatywa uruchomienia w 1975 roku drugiej wytwórni, po Bydgoszczy, taśm PCW, zakończona na etapie projektów rozporządzeń Rady Ministrów, co w efekcie końcowym spowodowało konieczność importu, taśm PCW, w ilości ok. 100-150 km rocznie.

W moim głębokim przekonaniu, koniecznym jest, poświęcić nieco więcej słów, zagadnieniu wypadkowości na kopalniach. Zacznę od cytatu Marka Sapińskiego: „Zacząłem pracę w „Katowicach” w 1974 roku, zaraz po studiach. 15 czerwca w szpitalu odwiedziłem mojego ojca, a zaraz gdy przyszedłem do kopalni, okazało się, że zdarzył się wypadek. W szatni na noszach leżały zwłoki trzech górników. Czwartego, sztygara Janika, przysypało i jeszcze go szukano. Zjechaliśmy na dół, ale przez akcję ratunkową wydobycie wstrzymane. Siedzieliśmy przez całą szychtę na fezerunku, czyli miejscu zbornym. Kiedy wracaliśmy ktoś rzucił, że mam iść szybciej, ba na górze czeka na mnie wiadomość. Od razu się domyśliłem, że chodzi o ojca. Zmarł, kiedy byłem pod ziemią. A Janika znaleźli zaraz potem na nocnej zmianie. W tamtym czasie najważniejszy był węgiel i nacisk na jak największe wydobycie, bo górnictwo było największym dostawcą dewiz. Krążył dowcip, że na kopalni pracuje się sześć godzin – od szóstej do szóstej, ale w tym powiedzeniu było dużo bezsilnej złości na to, co się wtedy działo. Jeden z moich kolegów przez pół roku nie miał ani jednego dnia wolnego, z kopalnią się nie brało rozwodu. Tak szczęśliwie się często składało, że tam gdzie się coś złego działo, zwykle nie było ludzi. Przecież tam, tam gdzie zabiło sztygara Janika i trzech jego górników mogło zginąć dużo więcej osób, ale los chciał, że pracowali w tamtym momencie gdzie indziej. Sam, kiedy przejeżdżałem koło kopalni to odwracałem głowę, żeby jej nie widzieć, ale kiedy kopalnia była likwidowana przeżywałem to prawie jak sprawę osobistą. Było mi strasznie żal. Coś się kończyło”.

Najważniejszy był węgiel i wydobycie, a nie zdrowie pracownika. W tych latach w kraju pogardliwie mówiono „sprzedaj konia, kup Ślązaka”, co było synonimem górnika woła roboczego . Propaganda sukcesu pokazywał górników, w dniu ich święta „Barbórki”, TVP transmitowała imprezę z katowickiego Spodka, (1976), gdzie 10 tyś. „przodujących ludzi pracy” spotkało się Edwardem Gierkiem i premierem Piotrem Jaroszewiczem, w myśl hasła „niech się świeci górniczy stan” górnik to był ktoś wielki . Prawda był jednak inna, ta profitowana elita klasy robotniczej stała się najbardziej eksploatowaną grupą pracowniczą w kraju . Szczególnie nieekonomiczny okazał się system pracy na zmiany czterech brygad, praca w systemie ciągłym, była pond siły górników, a i maszyny górnicze, w ciągłym ruchu, nie wytrzymywały bez konserwacji, przeglądów i naprawy czy serwisowania. No i co najgorsze „czterobrygadówka” doprowadziła do rozkładu życia rodzinnego, górnik raz na jakiś czas miał wolną niedzielę, na co zwrócił uwagę biskup robotników, metropolita katowicki Herbert Bednorz, walcząc z tym zjawiskiem, w myśl hasła „Niedziela Boga i Nasza”.

Przykładem tego była historia Jana Ludwiczaka z KWK „Wujek”, który mówiąc o tych sprawach, pracowniczych zbudował sobie autorytet wśród załogi i został późniejszym liderem NSZZ „Solidarność” w tym zakładzie pracy.

KWK „Wujek” była sztandarową kopalnią jej zatrudnienie 1947-1978 ciągle się zmieniało, a w latach 70 wzrastało jak pokazuje tabela:


Zatrudnienie w kopalni „wujek” w latach 1947-1978

Rok Pracownicy przemysłowi Ogółem
1947 3204 3729
1950 3830 4034
1955 4799 4982
1960 4877 5257
1965 4235 4823
1970 3995 4495
1975 4808 5622
1978 5125 6105

Na tej kopalni dzięki procesowi inwestycyjnemu od roku 1970, w postaci takich przedsięwzięć jak:

  1. Budowa osadnika wód popłuczkowych, wraz z rurociągami i pompownią
  2. Modernizacja kotłowni
  3. Rozbudowa dworca kopalnianego
  4. Budowa nowego zakładu przeróbczego
  5. Modernizacja wentylatorów głównych
  6. Budowa hotelu robotniczego
  7. Modernizacja szybu wentylacyjnego
  8. Budowa zakładowego domu kultury
  9. Budowa dwóch kotłów
  10. Modernizacji rozdzielni głównej
  11. Budowa łaźni górniczej wraz z lampownią, markownią i pomostem doprowadzono, do znacznego wzrostu wydobycia.

Ten wzrost efektów pracy w przypadku KWK „Wujek” obrazuje następujące zestawienie:


Wydobycie węgla kamiennego w kopalni „Wujek” w latach 1971-1980

Rok Wydobycie ogółem w tonach Wydobycie dzienne w t/dob.
1971 2347793 7575
1972 2662274 8657
1973 2945994 9722
1974 3151289 10314
1975 3136315 10218
1976 3272986 10451
1977 3382250 10882
1978 3604700 10360
1979 3628500 10548
1980 3105802 9590


Praca w kopalni na Śląsku była zawsze czymś szczególnym. Mówiło się o kopalni, jako jedynej żywicielki rodziny. W monokulturze ekonomicznej faktycznie jest to fenomen socjologiczny i kulturowy, a dziś historyczny. Bowiem kiedy zmienia się nasza gospodarka, kiedy zmienia się gospodarka świata, idąc w kierunku „przeróbki” musimy pamiętać, co węgiel znaczył i co może oznaczać w XXI wieku . Obok wielkich problemów bezpieczeństwa związanego z coraz głębszym wydobyciem, co oznacza większe koszty inwestycyjne na ścianie, dojazd na pole wydobycia, zbyt itp. Należy myśleć o naukowym podejściu do węgla, jego przeróbki w gaz, na dole w kopalni, no i pro perspektywicznie, w Unii Europejskiej epoki „Zielonego Ładu” potrzeba w odpowiedzialny, ekonomiczny i socjologiczny, sposób, wykorzystując doświadczenia innych państwa w Europie, opracować polityczny plan dla polskiego górnictwa. Koniecznym jest korzystanie z narzędzi socjometrycznych i ekonomicznych, a i już dzisiaj historycznych, (szczególnie po transformacji ekonomicznej po 1989 roku PGR-y, huty, stocznie) by w cywilizowany sposób rozwiązać wszystkie problemy tej branży i Górnego Śląska.

Krystian Kazimierczuk
POLSKIE SZKOŁY ŚREDNIE W KRÓLEWSKIEJ HUCIE (CHORZOWIE) W OKRESIE MIĘDZYWOJENNYM.

W związku z obchodami 100-lecia przyłączenia do Rzeczpospolitej części Górnego Śląska warto przypomnieć początki polskiego szkolnictwa średniego w naszym mieście.

W Królewskiej Hucie przed włączeniem do państwa polskiego znajdowało się kilka niemieckich szkół średnich. Były to dwa gimnazja męskie i jedno liceum żeńskie. Szkoły te były podstawą do przekształceń oświatowych po 1922 r. w szkolnictwie polskim na terenie miasta.

Zmiany w szkolnictwie ograniczone były jednak umowami międzynarodowymi – traktatem wersalskim i konwencją genewską. W pierwszym Polska zobowiązała się do równego traktowania bez względu na przynależność państwową obywateli przy organizacji szkół prywatnych i państwowych. Postanowienia traktatu zostały rozszerzone w polsko-niemieckiej konwencji dotyczącej mniejszości narodowych, podpisanej w maju 1922 r. Rozdział IV działu 4 poświęcony był między innymi szkolnictwu średniemu. W przypadku zgłoszenia odpowiedniej liczby chętnych uczniów lub opiekunów prawnych polskie władze państwowe miały obowiązek założenie szkół dla mniejszości, klas z językiem wykładowym mniejszości lub kursu religii i języka, w jakim posługiwała się mniejszość, przede wszystkim niemiecka. Klasy dla mniejszości niemieckiej powstały w gimnazjach na terenie Królewskiej Huty, ale szkoły te uległy w następnych latach stopniowej polonizacji.

W 1922 r. największą renomą w mieście cieszyło się gimnazjum klasyczne. Korzenie szkoły sięgają 1869 r., jako placówka prywatna, a od 1872 r. miejska. W 1877 r. przekształcono ją w gimnazjum, a w 1884 r, została szkołą państwową. Gimnazjum polskie utworzono 5 września 1922 r., z klasami dla mniejszości niemieckiej. W 1934 r. z powodu zmiany nazwy miasta Królewska Huta na Chorzów, placówce nadano nazwę Państwowe Gimnazjum imienia Odrowążów. Szkoła miała nadany w ewidencji gimnazjów numer 867. W 1937 r. w wyniku reformy szkolnictwa powstały przy gimnazjum klasy liceum z wydziałami klasycznym i humanistycznym, a nazwę placówki zmieniono na Państwowe Gimnazjum i Liceum imienia Odrowążów w Chorzowie. Od tego roku zamknięto klasy niemieckie, z powodu otwarcie niemieckiego Gimnazjum Prywatnego (Eichendorffschule).

Drugą polską szkołą średnią w mieście było miejskie Gimnazjum Żeńskie, które korzeniami sięgało 1879 r. jako szkoła prywatna, a następnie została przejęta przez Królewską Hutę w 1900 r. Na cześć żony syna cesarza Niemiec Cecylii Mecklemburg-Schwerin nazwano placówkę w 1906 r. Szkołą Cecylii (Cecilienschule), a dwa lata później Liceum Cecylii (Cecilien-Lyceum). Szkoła borykała się z pewnymi trudnościami lokalowymi w związku z czym zmieniała miejsca funkcjonowania. Od 1905 r. trwały prace budowlane związane z nowym gmachem szkoły, który został oddany do użytku w kwietniu 1907 r. Po przejęciu szkoły przez władze polskie opublikowano zapisy do szkoły polskiej we wrześniu 1922 r. Ukończenie liceum nie pozwalało jednak uczennicom studiowania na wyższych uczelniach. Dlatego na wniosek rodziców i Rady Miasta Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego przekształciło szkołę w 1924 r. w gimnazjum żeńskie o profilu humanistycznym. Klasy niemieckie zachowały status licealny, ale brak możliwości studiowania po ich ukończeniu powodował zmniejszenie się liczby uczniów w tych oddziałach. Ostatecznie klasy niemieckie zlikwidowano w 1931 r. Do tego momentu placówka nosiła nazwę Miejskie Gimnazjum Żeńskie z oddziałami licealnymi dla mniejszości językowej niemieckiej. W okresie międzywojennym placówka miała nadany numer ewidencji 888.

Obok gimnazjów humanistycznych istniało w Królewskiej Hucie także Państwowe Gimnazjum Matematyczno-Przyrodnicze, do którego uczęszczali tylko chłopcy. Była to placówka tego szczebla w mieście najmłodsza, jej początki sięgają 1911 r. Wcześniej od 1897 r. działała jako szkoła realna (Realschule), a później została przekształcona w Królewską Wyższą Szkołę Realną (Königliche Oberrrealschule). Na potrzeby tej placówki wybudowano nowy obiekt szkolny. We wrześniu 1922 r. zostało otwarte polskie gimnazjum z klasami dla mniejszości niemieckiej. W roku szkolnym 1926/1927 dobudowano do budynku szkolnego trzecie piętro i przebudowano aulę szkoły. W latach trzydziestych XX w. placówka nosiła imię św. Stanisława Kostki, a w ewidencji gimnazjów znajdowała się pod numerem 868. Po wprowadzeniu reformy szkolnictwa od 1937 r. w gimnazjum powstała klasa liceum z wydziałem matematyczno-fizycznym.

Gimnazja państwowe finansowane były przez Śląski Urząd Wojewódzki, z niewielkim dofinansowaniem ze strony władz komunalnych, głównie na cele socjalne dotyczących uczniów. Miejskie Gimnazjum Żeńskie utrzymywane było przez miasto, ale przy dużym wsparciu Skarbu Śląskiego, w formie subwencji, którą co roku wpłacał władzom komunalnym Śląski Urząd Wojewódzki w Katowicach.

Gimnazja, które były wtedy średnią szkołą ogólnokształcącą, obejmowały ośmioletni okres nauczania i składały się z trzyletniego gimnazjum niższego i pięcioletniego gimnazjum wyższego. Były one profilowane o charakterze: klasycznym, humanistycznym i matematyczno-przyrodniczym.

W wyniku reformy z 1932 r. wprowadzono zmiany w szkolnictwie ogólnokształcącym. Szkoła średnia składała się z czteroletniego gimnazjum i dwuletniego liceum. Gimnazja nie były profilowane, natomiast licea miały się specjalizować na kierunkach: matematyczno-fizycznym, przyrodniczym, klasycznym i humanistycznym.



Bibliografia:

  • Araszkiewicz F., Szkoła średnia ogólnokształcąca w Polsce w latach 1918-1932, Wrocław – Gdańsk 1972.
  • Druga Księga Jubileuszowa. Akademicki Zespół Szkół Ogólnokształcących: szkoła, nauczyciele, absolwenci, t. 1, pod red. A. Zyski, Chorzów 2009.
  • Falęcki T., Niemieckie szkolnictwo mniejszościowe na Górnym Śląsku w latach 1922-1939, Kraków 1970.
  • Herrmann R., Z historią w tornistrze. Stulecie budynku IV Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Chorzowie, Chorzów 2007.
  • Hojka Z., Szkolnictwo średnie i zawodowe w inspektoracie królewskohuckim (chorzowskim) w latach 1922-1939, [w:] Z dziejów oświaty w Chorzowie. Materiały z sesji naukowej 8 października 1997 r., pod red. J. Kurka, Chorzów 1998.
  • Piegza M., Chorzowskie szkoły: dawniej i obecnie, Chorzów 2010.
  • Pobóg-Rutkowski A., Historia Miasta Królewskiej Huty, Królewska Huta 1927.
  • Polsko-niemiecka konwencja zawarta w Genewie 15 maja 1922 roku, Genewa 1922.
  • Prażmowski J., Szkolnictwo w województwie śląskim: przedszkola, szkoły wszelkiego typu, nauczycielstwo: opracowane na podstawie materiałów urzędowych i innych źródeł, Katowice 1936.

Marek Gawlik
Zespół Szkół Technicznych i Ogólnokształcących nr 4 im. J. Śniadeckiego w Chorzowie
Przypadek Harry’ego Schulza – tryumf sprawiedliwości

Lokalny kontekst geograficzno-historyczny


Tematyka będąca treścią artykułu wydaje się być dość znana i w znaczącym stopniu zbadana. Niemiecka polityka okupacyjna ziem polskich i proces eksterminacji narodu żydowskiego są dobrze opracowanymi w formie syntetycznej. Ich etapy z poziomu generalnego są szerszej opinii wiadome. Jednakowoż proces Zagłady na szczeblu lokalnym może być zdeterminowany specyfiką regionu, która nie musi być znana czytelnikom z centralnej, południowej czy wschodniej części Polski.

Aby łatwiej było się poruszać w tym zagadnieniu istotne jest wskazanie tych elementów specyficznych dla regionu, które determinują treści przedstawione w artykule. Uwzględniając uwarunkowania geograficzne antybohater artykułu tj. Harry Schulz był związany z dwoma miejscami:
1.Łobżenicą – niewielkim, bo niespełna 3 tysięczne miasteczko dziś w woj. wielkopolskim, ale leżące przy granicy z woj. kujawsko-pomorskim. Przed wojną od 1938 roku w woj. pomorskim (wcześniej również jak dziś związana administracyjnie z Wielkopolską).

2.Górką Klasztorną – najstarszym w Polsce miejscem kultu maryjnego a w zasadzie Bazyliką Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej we wsi Górka Klasztorna, położonej w bardzo bliskim sąsiedztwie Łobżenicy. Od XI wieku w rękach cystersów, a po I w.św. pod opieką Misjonarzy Świętej Rodziny. 23 października 1939 roku został utworzony na terenie zgromadzenia prowizoryczny obóz dla internowanych mieszkańców Krajny przez miejscowych tj. łobżenickich działaczy Volksdeutscher Selbstschutz.

Odnosząc się do aspektów natury historycznej i socjologicznej należy przywołać zarys obecności Żydów na pograniczu wielkopolsko-pomorskim oraz krótkie, choć intensywne funkcjonowanie w regionie Volksdeutscher Selbstschutz.

Żydzi w regionie wielkopolsko-pomorskim pojawiają się na przeł. XV i XVI wieku, choć prawdopodobnie byli już wcześniej. Z czasem po etapie umocnienia ich obecności podejmowano kroki w celu pozbycia się ich. Tradycyjnie wykorzystywano stałe i sprawdzone powody, tj. klęski żywiołowe, fale nieurodzaju czy głodu itp. W Bydgoszczy zakazując im osiedlania się w poł. XVI wieku, zdecydowali się przenieść się m.in. do pobliskiego Fordonu. Nota bene istotnie on na tym skorzystał przyspieszając swój rozwój ekonomiczny. W czasach pruskich często te zakazy dla Żydów odnawiano, szczególnie pozbywając się uboższych Żydów. Natomiast na szczeblu lokalnym bywało różnie i generalnie do lat 70. XIX wieku obserwujemy wzrost populacji żydowskiej. Po tym momencie tendencja ta nie tylko zostaje zahamowana, ale obserwujemy zjawisko depopulacji. Wyjeżdżają do zjednoczonych i bogatych Niemiec lub USA, następuje spadek dzietności, konwersje, asymilacja z kulturą niemiecką. W efekcie np. w Bydgoszczy Żydzi stanowią zaledwie ok.2%, a w interesującej nas Łobżenicy ok.10 %. W okresie międzywojennym w większości skupisk mniejszość żydowska stanowi faktyczną mniejszość i nie jest tak obecna oraz tak widoczna jak w centralnych czy wschodnich ziemiach polskich. W początkach wojny i okupacji jest już ich niewielu, znikają.

Pozostało jeszcze wyjaśnić istotę paramilitarnego Volksdeutscher Selbstschutz (Samoobrona Etnicznych Niemców) tj. Niemców zamieszkałych w Polsce przed wojną, której zastępcą dowódcy na powiat łobżenicki był wspomniany Harry Schulz.

Po wkroczeniu Wehrmachtu miejscowi Niemcy organizowali się by rzekomo zabezpieczyć porządek i chronić obiekty komunikacyjne, ale też przeprowadzać rekwizycje. Na konferencji we wrześniu 1939 roku pod kierownictwem Heinricha Himmlera ustalono, że grupy Niemców z byłych ziem polskich (Volksdeutschów) będą podporządkowane SS i zgodnie z wolą Hitlera będą wspierać działania Einsatzgruppe czyli oczyszczanie z polskiej inteligencji i Żydów. Stworzono 3 okręgi podporządkowane SS:
a) Południowy z Wrocławiem
b) Centralny z Poznaniem
c) Północny z Bydgoszczą jako Selbstschutz Westpreussen z Ludolfem von Alvenslebenem jako dowódcą.

Nie mieli mundurów, a jedynie białe opaski z napisem Selbstschutz (na Pomorzu zielone z czarnym napisem). Jedynie dowodzący oficerowie mieli zielone mundury SS. Członkowie organizacji czuli się panami życia i śmierci. Przeprowadzano tzw. sądy doraźne – wystarczyła opinia dwóch Niemców o rzekomej antyniemieckiej postawie Polaka i jego los był przesądzony.

Selbstschutz realizował tzw. dzikie akcje, a członkowie byli bardziej rabusiami biorącymi odwet na polskich i żydowskich sąsiadach (często mordowano by się wzbogacić na majątku ofiary). Udział w tej organizacji wielu Niemców traktowało jako potwierdzenie swej niemieckości, nie chcieli być obywatelami Rzeszy II kategorii. Co ważne, nie było nakazu wstąpienia, ale uważano to za naturalne i obowiązkowe. Za niewstąpienie do organizacji nie groziła żadna kara. Od funkcjonariuszy Einsatzgruppe różniło ich to, że nie byli ludźmi z zewnątrz, a ofiary częstokroć były ich sąsiadami. Członków organizacji można nazwać „gorliwymi katami Hitlera”.


Zbrodnia w efemerycznym obozie w Górce Klasztornej.


Obóz na terenie zgromadzenia zakonnego Misjonarzy Świętej Rodziny oficjalnie był obozem internowania, ale nazwa ta zbyt łagodzi jego ludobójczy charakter jaki miał w praktyce. Niekiedy mówi się o tych obozach jako „dzikich”. Były najczęściej one dziełem lokalnych działaczy Selbstschutzu, oczywiście za zgodą niemieckich władz. Obozy te odbiegają od klasycznego wizerunku obozów jakie mamy w swych wyobrażeniach. Powstawały na terenie szkół, zabudowań majątków czy jak w Górce z wykorzystaniem zabudowań klasztornych. Ten został utworzony 23 października 1939 roku.

Harry Śchulz (w środku) wraz z grupą strażników

Od początku jego komendantem był Harry Schulz. Podlegało mu 10 strażników z Selbstschutzu i to on jest odpowiedzialny za losy więźniów oraz wszystko co się działo na terenie obozu. Początkowo jedynymi więźniami było 30 duchownych, do których później dołączają okoliczni księża i zakonnicy. Zamordowano ich pod kierownictwem Schulza 11/12 listopada, część w Górce, a większość (48) w żwirowni w pobliskim Paterku. Na ich miejsce wg zeznania Schulza złożonego w 1940 roku przed sądem niemieckim sprowadzono kolejnych więźniów tj. kilku Polaków i 36 Żydów, w tym troje dzieci w wieku 5-7 lat. Komendant kierował i doprowadził do zamordowania Żydów:

„Żydów łącznie ze starcami i dziećmi było około 36 osób (…). Po niedługim czasie (…) oznajmił mi nagle Seehawer, że otrzymał z Nakła rozkaz, aby wszystkich Żydów rozstrzelać jeszcze tego samego dnia (…). Ja osobiście poza rodziną Moses i jeszcze jednej nikogo więcej nie znałem. Wiem jednak, że był tam ów 90-letni starzec, dwoje żydowskich dzieci w wieku około 5 lat i brat wspomnianych dwóch córek Mosesa w wieku 7 lat. Wszystkie te osoby zostały wieczorem około godziny 22. rozstrzelane w następującej kolejności: najpierw dzieci, potem kobiety, wreszcie mężczyźni – po trzy do czterech osób na raz. Wykonawcami (oprócz mnie) byli: Seehawer, Bromber, Ziemer oraz Ruxowie – Edward i Reinhold. Zwłoki zostały pogrzebane w masowym grobie, który Żydzi musieli wykopać tego samego dnia po południu – rzekomo dla przygotowania kopca na kartofle, jak to już było poprzednio”

Kruża Z., Swastyka nad Górką Klasztorną.

Miejsce pochówku zamordowanych w listopadzie 1939 roku (cmentarz w Łobżenicy).

Zanim tego dokonano krańcowo pastwił się nad młodymi kobietami. Wydarzenia te uzupełnia osadzony w obozie 12 dni wcześniej Jan Topór, który zeznając w 1962 roku opisał wydarzenia z 24 listopada 1939 roku:

„Dziewczętom żydowskim kazano się rozebrać do naga i biegać po ogrodzie w świetle latarek. Szczuto przy tym psami. Gdy już były zmęczone do najwyższego stopnia, zostały również zastrzelone nad grobem i wrzucone do niego. Po uśmierceniu wszystkich Rux rozwiązał mi ręce i wtedy musiałem pomordowanych zarzucać ziemią. Nazajutrz kazał mi grób wyrównać.” AIPN Bydgoszcz

Zeznający przed Barbarą Bojarską z Instytutu Zachodniego Jan Topór przedstawił jeszcze jedno jakże okrutne zdarzenie mające miejsce tegoż wieczoru na terenie obozu w Górce Klasztornej, o którym Harry Schulz nie wspomina przy procesie z 1940 roku:

„(…) Potem przyprowadzili Żydów i Annę Jaworską (Polkę, bohaterską łączniczkę z powstania wielkopolskiego odznaczoną Krzyżem Walecznych i Krzyżem Virtuti Militari – GK). Przywiązali jej do nóg silne liny i dwom grupom Żydów, po pięciu w każdej, kazali ciągnąć w przeciwnych kierunkach. Selbtschutze obiecali, że ich za to zwolnią. Kobieta prosiła o darowanie życia, bo ma drobne dzieci. Krzyczała w niebogłosy. Zapamiętałem jej ostatnie słowa: Jezus, Maryja! Ludzie co wy ze mną robicie? Schultz popędzał Żydów. Gdy z rozerwanej kobiety wnętrzności wypłynęły, kopnął te strzępy skrwawionego ciała razem z linami do dołu. Żydów zaraz potem zastrzelono jako kolejne dwie piątki”.
AIPN Bydgoszcz

Płyta nagrobna zamordowanej Anny Jaworskiej w listopadzie 1939 roku (cmentarz w Łobżenicy).

Zeznanie samego Schulza na jego procesie przed Sondergericht Bromberg oraz zeznania Jana Topora, świadka masakry z 24 listopada 1939 roku, ukazują komendanta obozu jako bezwzględnego mordercę. Schulz jawi się jako okrutny i pozbawiony skrupułów kat, nie cofający się przed najbardziej nieludzkimi działaniami, czego dowodem jest pozbawienie życia niewinnych i bezbronnych cywilów. Przedstawione czyny komendanta i jego załogi nie są czymś wyjątkowym. W innym z podobnych obozów (Karolewie) ekshumowano po wojnie ponad 260 ciał więźniów pozbawionych czaszki.

Wobec krańcowego bestialstwa, częstego braku dyscypliny, łamania niemieckiego prawa, notorycznego, przywłaszczania sobie dóbr materialnych przez członków Selbstschutzu władze niemieckie 26 listopada 1939 roku podjęły decyzje o likwidacji tej organizacji i co za tym idzie obozów przez nią kierowanych. Harry Schulz odpowiada za śmierć co najmniej 186 osób dokonanych w Górce i okolicy.


Kim był Harry Schulz?


Harry Schulz urodził się 20 kwietnia 1910 roku w Łodzi z matki Polki (m.in. kasjerka w kinie) i ojca Niemca (księgowy), który szybko opuścił rodzinę co znacząco wpłynęło na status ekonomiczny rodziny. Harry po krótkim epizodzie w Toruniu wraca do Łodzi gdzie pracuje fizycznie. W 1938 roku zdobywa pracę księgowego we młynie w majątku Rataje k. Łobżenicy. Właściciel, etniczny Niemiec, aktywizuje go narodowo przy jego oporze, że nie jest „pełnym” Niemcem. Za jego namową podejmuje działania wywiadowcze na rzecz Niemiec. Wobec zagrożenia aresztowaniem 24 sierpnia 1939 roku nielegalnie przekraczają granicę docierając do niemieckiego Złotowa. 2 września już jest w Łobżenicy, gdzie zajmuje się gromadzeniem majątku popolskiego, wykazując się dużym zaangażowaniem. Można odnieść wrażenie, że bardzo chce udowodnić swoją niemieckość przy swym mieszanym rodowodzie. Wstępuje do lokalnej samoobrony by strzec obiekty publiczne przed rzekomym polskim sabotażem, a na przełomie września i października przystąpił do wspomnianego Volksdeutscher Selbstschutz.

Młyn w Łobżenicy - miejsce pracy księgowego H.Schulza

Pod wpływem rzekomej brutalności Polaków wobec Niemców w tzw. bydgoskiej krwawej niedzieli postępuje u Schulza radykalizacja poglądów nazistowskich. Zostaje zastępcą burmistrza Łobżenicy, co daje mu szerokie możliwości działania. Bierze udział w brutalnych przesłuchaniach powracających Polaków z tułaczki. Staje się postrachem mieszkańców – bije ludzi na ulicy, dokonuje rekwizycji mienia polskiego i żydowskiego. Staje się coraz bardziej bezwzględny, szczególnie po objęciu funkcji komendanta obozu w Górce. Jeden z jego więźniów ks. Karol Glatzel nazywa go „szatanem w postaci człowieka”. Jako komendant obozu kieruje i bierze udział w polskich duchownych oraz 36 Żydów i kilku Polaków w listopadzie 1939 roku. Akcje w których bierze udział są poprzedzone i zakończone libacjami alkoholowymi, które być może mają zagłuszyć wyrzuty sumienia. Odpowiadając za łobżenickie więzienie, a później obóz dokonuje gwałtów na osadzonych tam Polkach i Żydówkach. Dopuszcza się ich również na kobietach i młodych dziewczynach będących na wolności. W lutym 1940 roku poślubił pielęgniarkę Martę Gonschorek, z którą spotykał się już pełniąc różne funkcje w lokalnym aparacie władzy. Para wkrótce doczekała się syna.

Eskalacja brutalności, degeneracja i bezkarność zaniepokoiły samych Niemców. Wymiar sprawiedliwości nie zarzucał mu mordów na Polakach i Żydach, lecz szarganie dumy niemieckiej, „zhańbienie rasy”, wykorzystywanie funkcji oraz pięć gwałtów. Sondergericht Bromberg w czerwcu 1940 roku skazał go na 15 lat więzienia w Koronowie. W trakcie odbywania kary urodził się mu syn. Losy Harry’ego do końca wojny nie są jasne. Wg jego relacji zgłosił się do służby w Wehrmachcie z którego prawdopodobnie zdezerterował.

Po wojnie pracował w księgowości, zaopatrzeniu w powiecie słupskim i łobeskim, a także w Szczecinie jako Henryk Szulc. Wobec otrzymywania listów od żony przebywającej na terenie Niemiec zainteresował się nim Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Jednocześnie pozostawał w nieformalnym związku z Polką Marią Ajewską, z którego miał syna Mariana Antoniego. Analizując treść korespondencji i kontakty Schulza UBP podejrzewał go o współpracę z Zachodem – kryptonim „Zdrajca”. Sytuacja szybko uległa zmianie, gdy jesienią 1952 roku przypadkowo rozpoznał brutalnie przez niego w 1939 roku pobity mieszkaniec Łobżenicy Antoni Warpiński.

Harry’ego aresztowano 3 marca 1953 roku. W postępowaniu zarzucono mu „zabijanie ludności cywilnej narodowości polskiej i żydowskiej”. Śchulz przyznaje się do torturowania, mordowania i przynależności do Selbstschutzu. Śledztwo w Bydgoszczy było bardzo nieudolne prowadzone. Nie interesowano się jego kontaktami i tym co wokół Schulza się działo w czasie wojny, a skupiono się na zbrodniach. Rozprawa skazująca Schulza na karę śmierci odbyła się 14-17 lipca 1953 roku przed Sądem Wojewódzkim w Bydgoszczy na sesji wyjazdowej w Nakle. Sąd Najwyższy utrzymał decyzją z 1 grudnia utrzymał w mocy wyrok I instancji. Rada Państwa nie skorzystała z prawa łaski. Wyrok wykonano 22 lutego 1954 roku w więzieniu karno-śledczym w Bydgoszczy.


Epilog


W biografii Schulza jest wiele wątpliwości, pytań i niejasności, ale też elementów życia generujących refleksje na straszliwą jego ewolucją osobowościową. Co stało się z młodym dwudziestokilkuletnim w połowie Polakiem na jego życiowej drodze? Czy mieszane pochodzenie, rozbita rodzina, problemy ekonomiczne, zmiany miejsca zamieszkania, problemy ze znalezieniem pracy doprowadziły do wyzbycia się częściowych wprawdzie, ale jednak polskich korzeni?

Od 1938 roku wiódł normalne życie księgowego, spotykał się z Martą Goschorek, najprawdopodobniej myślał o założeniu rodziny – do czego doszło w lutym 1940 roku (po kilku miesiącach urodził się im syn). Jakie czynniki spowodowały porzucenie zapowiadającego się statecznego życia księgowego i przejście diametralnej metamorfozy, której efektem było przeistoczenie się w bezwzględnego mordercę?

Wraz z nadciągającym frontem w 1945 roku sprawcy mordów z czasu okupacji najczęściej pospiesznie opuszczali swe katownie i podążali za wycofującym się Wehrmachtem i administracją niemiecką. Zastanawiający jest fakt czemu Harry Schulz świadom swoich czynów nie podjął decyzji o ucieczce. Tym bardziej, że jego żona z kilkuletnim synem przedostała się do jednej z okupowanych stref Niemiec. Z jaki powodów podjął ryzyko pozostania w Polsce? Harry Schulz po wyroku sądowym skazującym go na karę śmierci zdecydował się napisać list pożegnalny do swej drugiej partnerki życiowej Mari A. i ich syna Mariana Antoniego: „Maryś droga! Jestem winny. Nikt i nic nie zdoła tego faktu odmienić lub mnie pomóc. Wyrządziłem Ci przemilczeniem przeszłości straszną, nie do naprawienia krzywdę życiową. Bałem się Ciebie stracić i Maniusia. Nie wiem, czy mi kiedykolwiek wybaczysz. Maryś droga! Nie wydawaj na mnie pieniędzy, zachowaj je dla naszego syna i siebie. Ciężko będzie Twe życie samej z Maniusiem. Na wszystko Cię proszę, bądź dla niego dobra i wychowaj go na prawego i uczciwego człowieka. Ojca on już nie ma. Nie wrócę już do Was, nie wrócę już do nikogo, nie ma już dla mnie miejsca w społeczeństwie. Muszę ponieść skutki mych czynów z przeszłości – mej winy. Jeśli możesz mi kiedyś wybaczyć – to proszę o to. Najwięcej męczy mnie Wasza przyszłość. Może Marian będzie Ci pomocny w otrzymaniu pracy i urządzeniu się. Proszę Cię o odrobinę dobroci – nie zasługuję na nią, napisz mi adresem podanym na kopercie – o tobie i naszym Mańku – musisz go przyzwyczaić do tego, że ojciec nie żyje. Piszę to, Maryś, z własnej nieprzymuszonej woli – jest to dla Was strasznym ciosem – niestety szczerą niezmienną prawdą […]. Kończę, całuję Ciebie, Maniusia z całego serca. Heniek”
AIPN Bydgoszcz

List zawiera ewidentne przyznanie się do wyrządzonych krzywd. Niemniej przepojony jest skruchą, usprawiedliwieniem, żalem, refleksją i znaczną troską losy rodziny – w szczególności syna Mariana Antoniego. Jawi się nam inna osobowość Harry’ego. List wyzwala kolejne pytanie. Dlaczego Schulz nie próbował negować zarzutów stawianych przez polski sąd i z rezygnacją przyznaje się do swych czynów? Może faktycznie żałuje tego co zrobił w czasie wojny i okupacji? Może był już zmęczony podwójnym życiem? A może to efekt stanu napięcia nerwowego?

Fragment uzasadnienia wyroku Sądu Wojewódzkiego: „Czy wybijanie zębów, bicie do utraty przytomności, kopanie podczas tzw przesłuchiwań, gwałcenie kobiet, znieważanie i bicie Polaków na ulicach było objęte rozkazem? Czy istotnie oskarżony musiał tak postępować? Na to pytanie daje odpowiedź sam oskarżony (…) tłumacząc swe zbrodnie jedynie obawą nie przyjęcia go do partii. Z cytowanych dokumentów niemieckich wynika, że członkowie Selbstschutzu w Łobżenicy zdawali sobie sprawę z bezprawności swych czynów (…). Nawet (…) hitlerowski sąd uznał Szulca za zbrodniarza. Zresztą sam oskarżony przyznał, że po tych zbrodniach miał wstręt do siebie.”
AIPN Bydgoszcz

Wśród wielu pytań są jeszcze dwa istotne, wręcz natury fundamentalnej. Na Pomorzu w 1939 roku niektórzy Niemcy nie dali się zmanipulować propagandzie nazistowskiej i nie zachowali się jak większość ich rodaków. Okazali wobec swych nieniemieckich sąsiadów w różnej formie pomoc. Czy Harry mógł wybrać inną drogę życiową? Czy musiał robić to co robił? Czy mógł być tym „innym”? Druga zasadnicza kwestia, kim był Harry Schulz? Polakiem? Niemcem?

Motto z albumu Selbstschutz Westpreussen: "Co czynisz dla narodu i ojczyzny, jest zawsze słuszne!" AIPN Bydgoszcz

Czy identyfikacja z powyższym hasłem mogła determinująco wpłynąć na Harry’ego i zatrzeć całkowicie u niego elementarny humanitaryzm? Postać Harry’ego Schulza generuje wiele pytań natury psychologicznej i socjologicznej odnoszących się do jego postaw oraz jego skomplikowanych wyborów i decyzji. Na powyższe nie znajdziemy już odpowiedzi. Konkludując trzeba podkreślić, że Harry Schulz jest przykładem sprawcy łączącego tragizm Polaków i Żydów, tak jak miejsce którym on kierował tj. obozem w Górce Klasztornej. Tragiczny los polsko-żydowski splata się w tym strasznym miejscu, a często syntezując pokazujemy, wyodrębniamy i rozdzielamy historię Polaków od historii Żydów. Na szczeblu lokalnym jest ona częstokroć wspólna. Należy również zauważyć, że komendant obozu jest przykładem rzadkiej skuteczności wymiaru sprawiedliwości, aczkolwiek w przypadku Schulza nieco przypadkowej. Jednocześnie jego casus daje możliwości pokazania jaki był stopień braku odpowiedzialności karnej sprawców.

Grzegorz Kacprzak
Zespół Szkół nr 1
im. Bartłomieja z Bydgoszczy
Bydgoszcz
BIEG NIEPODLEGŁOŚCI